Spuszczasz w toalecie swoją wrażliwość i prawo do czucia, i słuchasz za dużo cudzych zdań i głupio ci się przyznać, że gdy słyszysz, dajmy na to:
muszę być pewien, że nie marnuję z tobą czasu, bo mógłbym w tym czasie poznać kogoś lepszego
albo coś, co brzmi równie idiotycznie, to nie uderzasz od razu w twarz, nie plujesz między oczy albo nie odwracasz się (co kto woli), tylko tępo się gapisz jak w ogłoszenie i nie wiesz, chcesz powiedzieć stop w odpowiednim momencie, ale cały czas przesuwasz tę linię, wciąż masz ją jeden krok przed tobą, jakby nie było ci dość, a właśnie dość to jedyne, co się nie zmienia.
Jesteś workiem, w który ładują, linijka po linijce i nie wiesz, czy to wszystko, czym cię karmią to brutalna prawda, czy to jest tylko brutalne i w końcu czy za szczerość można się gniewać. Znosisz wers po wersie, jakby trzeba było to jakoś przeczekać aż skończy się tekst, ile można, dużo, jeszcze więcej, w gruncie rzeczy ciężko ci się przyznać, że to wszystko jest po prostu smutne.
Pękasz, każdy pęka.
W gówno można wdepnąć, nie dostawać.
No Comments