notatki z życia

ostatnie kartki z kalendarza

W sobotę zauważyłam, że od jakiegoś czasu ten rok dobiega końca. Podsumowałam wszystkie faile i fuckup’y, nie bardzo miałam je czym zbilansować. Długo nad tym myślałam, lecz dalej nic nie przyszło mi do głowy. 

Od niedzieli rano przeszłam na dietę – był to ostatni moment, aby rozpocząć jeszcze w tym roku. Zaczęłam od solidnych porcji, aby mieć z czego później rezygnować. 

Postanowiłam podsumować także służbowe kwestie, dlatego poniedziałek to była jedna, długa telekonferencja, na której przekazałam zespołowi, co myślę. Przedłużałam ją, by nie starczyło czasu na pytania, pokazując kilka sztuczek w excelu, których się nauczyłam w 2020. Zajęło mi to 3 minuty, włącznie z otwarciem arkusza i zapisaniem go na dysku, więc musiałam trochę pozmyślać. To akurat umiem. Na szczęście Windows jak zwykle zamulał.

We wtorek udało mi się zamienić z kolegą na smartwatche. On wyrobił 10 tys. kroków dziennie na swoim, a ja właśnie takiego wyniku oczekiwałam. Dostał nieużywany zegarek z czasem letnim, który pokazuje 8640 przespanych godzin w tym roku. I 3 kroki do kibelka. 2 do lodówki.

Postanowiłam zająć się także postanowieniem, aby więcej pisać. Zainspirowana poezją współczesną i poziomem twórców ułożyłam prosty wiersz:

kostka brukowa nigdy nie była tak szara 

a myśli tak brudne

W czwartek wieczorem okazało się, że w internecie można zdobyć poklask za samą pierwszą linijkę. Bo nikt nie czyta do końca.

Ale to piątek uczynił mnie prawdziwą gwiazdą i jednostką sukcesu. Przyszedł służbowy newsletter z moim zdjęciem na okładce, z podpisem najbardziej wpływowa kobieta roku. W objaśnieniu: jeśli firma ogłosi upadłość, to przeze mnie. Jeśli ktoś uratuje gospodarkę, to też będę to ja. 

Regulamin, który napisałam, przewiduje za to premię i awans.