Uncategorized

kartki z kalendarza V

w końcu nadszedł ten moment, kiedy postanowiłam żyć tak, jak chcę. od jutra, bo od dzisiaj to zbyt szybko. jest niedziela, dziesiąta rano, a ja już zniszczyłam sobie dzień. 

przyszedł poniedziałek. od dzisiaj robię to, na co mam ochotę. będę stawiać na końcu zdania krótkie hi hi, które podkreślałoby jego zabawność, błyskotliwość lub szyderstwo. rozzłościło to kilka osób, także postanowiłam kontynuować. 

rozkręcam się. we wtorek złamałam zasady swojej diety. pofolgowałam. pełna kolacja i kieliszek wina. 

skoro udowodniłam już, że umiem wrzucić na luz i zaszaleć, to w środę dieta. zjadłam jabłko około godziny trzynastej, kiedy na głodzie zaczęłam robić się niemiła dla współpracowników. jak zjem, robię się senna przez co nie wydają mi się tacy zidiociali. ogryzkiem rzuciłam w studenta. hi hi.

moje szaleństwo jest jak kula śnieżna. w czwartek wypiłam całą butelkę wina w towarzystwie najbliższych znajomych (nie moich). udawałam, że to nie ja. siedziałam bujając się na krześle, przytakując wszystkiemu, co mówią. yhy yhy. 

zostało mi to do piątku. od rana kiwałam potwierdzająco głową na rozchwianym fotelu. przeszło mi, gdy kolega klepnął mnie w plecy i zsunęłam się pod biurko. ciężki dzień. 

w sobotę była impreza. włączyłam głośno muzykę i tańczyłam w pokoju dziennym do upadłego. taniec sprawia, że wydaję się być dynamiczna i postrzelona, ale nic bardziej mylnego. jestem otępiała, ale na swój sposób też szczęśliwa. 

w niedzielę rozległo się pukanie do drzwi. sąsiad oznajmił, że pukał w sufit, abym mnie uciszyć, bo było tak głośno, że można ogłuchnąć (!!!) 

w takiej sytuacji nie wiem, skąd te nerwy, gdy mówię, że nie słyszałam.

hi hi. 

No Comments

    Leave a Reply